Nie jestem chora.
A przynajmniej nikt nigdy nie powiedział mi tego prosto w oczy.
Nie jestem chora, bo żaden z lekarzy nie zauważył we mnie choroby. Nie mam raka mózgu, płuc, krtani ani raka szyjki macicy. Nie mam w związku z tym przerzutów ani nowotworu złośliwego. Mam za to czysty materiał genetyczny – bez daltonizmu, zespołu Downa czy nadciśnienia. Poza tym nie mam choroby wieńcowej, miażdżycy i cholesterolu.
Nie mam choćby małego wirusa. Lekkiej alergii i kataru siennego. Nie mam zapalenia spojówek. Nie mam nawet wady wzroku. Jeśli ktoś myśli, że spotkał mnie tragiczny wypadek, również jest w błędzie.
Nie mam AIDS ani wirusa HIV. Nawet próchnicy nie mam, nie mówiąc o jakichkolwiek chorobach wenerycznych, które nigdy nie stanęły na mojej drodze. Osteoporoza, skolioza i inne takie, o których zielonego pojęcia nie mam, że istnieją, również nie znalazły sobie we mnie opiekuna.
Nie jestem chora.
Każdy z doktorów ( do kogo bym nie poszła ) mówi mi, że jestem zdrowa jak ryba. Czasem dowiaduję się też, że mam końskie zdrowie.
Ale przecież ON musiał się skądś wziąć.
ON jest przewrotną poczwarą, która ( chyba jako jedyna istota ) nigdy mnie nie opuściła. Jest wszędzie, czai się i czeka, kiedy będzie mógł znów wbić we mnie swoje wielkie i żółte zęby.
Flek...
Cuchnący odrażający i ohydny Flek.
Nie wiem jak to robi, ale cały czas jest przy mnie. Chyba kryje się w torebce, kiedy wychodzę, swoimi paskudnymi brudnymi paznokciami odsuwając zamek. Może czasem włazi mi do kieszeni, wspinając się wielkimi stopami po moich spodniach. Aż dziwię się, dlaczego go nie widzę, kiedy tak wisi przy moim swetrze, a jego tłuste pchły piszczą ze strachu.
A może wplata wyliniałą brodę w moje sznurówki i ciągnie się za mną, rozdrapując puchnące pryszcze na swojej płaskiej głowie? Jest tak sprytny, że nawet kiedy grzęźnie w mojej bluzie, nie czuję jego odrażającego odoru, chociaż śmierdzi zepsutą rybą, starą cebulą, zgniłymi jajami, kocią padliną i Chanel nr 5 na raz.
Za jego długaśnymi paznokciami u stóp znajdują się wszystkie znane i nieznane bakterie zraz z pierwotniakami. Nie potrafi sobie zorganizować ubrania to lata z gołym tyłkiem.
W prawej ręce Flek nie ma kciuka. To moja zasługa. Kiedyś, kiedy wspinał się po obrusie, żeby na mnie wleźć, obcięłam mu go cążkami do paznokci. I to było chyba moje jedyne zwycięstwo nad Flekiem.
To poczwara, nie dość, że ma krzywe i wystające kości, to jeszcze cały czas pali. Jeden za drugim. Bez przerwy. A najgorsze jest to, że nie pali normalnie, tylko odwrotnie, podpalając filtr.
Cuchnący, odrażający i ohydny Flek.
Żeby zapisać wszystkie jego wady i niedoskonałości ( delikatnie mówiąc ) potrzeba by było tygodnia i trzech ryz papieru.
Flek to mój ból. Nazwałam go, bo kiedy się coś nazwie to: 1. przestaje się tego bać 2. to coś się oswaja i nie jest już złe 3. nabiera formy unikalnej i niepowtarzalnej i nawet jeśli jest zwyczajnym zwyczajstwem to i tak dla ciebie staje się wyjątkowe 4. łatwiej to znieść.
Flek po nazwaniu nie zyskał żadnego z ww. przymiotów, oprócz mojej wielkiej i dozgonnej nienawiści.
Nienawidzę go z całego serca, duszy i umysłu mojego.
Nienawidzę.
Dlatego nie nazwałam go Bartuś, Miluniu albo Draż. Nie. Nazwałam go Flek. To z resztą nie był mój niezależny autorski pomysł. Pomógł mi Ernest.
- Wiesz co, Durny Dziad też pasuje – powiedział, kiedy z Lulką myśleliśmy nad rozwiązaniem problemu – ale wydaje mi się, że jednak nie jest to imię doskonałe dla tego typu zjawiska.
Kochany Ernest, zawsze jest taki delikatny i pośredni.
- Proponuję nazwać go mianem rzeczy absolutnie malutkiej, o której łatwo jest zapomnieć i najlepiej takiej, która ściera się o chodnik, kiedy chodzisz.
I w ten oto cudowny sposób, subtelną sugestią Ernest naprowadził mnie na Fleka. Spodobało mi się to tym bardziej, że przedrostek „fle” już sam w sobie oznacza rzecz paskudną i wstrętną.
Tak więc nie jestem chora, ale mam cuchnącego, ohydnego i odrażającego Fleka.
Chociaż w każdej chwili zamieniłabym go na cokolwiek innego.
Nawet mopa do podłogi.
Z pocałowaniem ręki.
Dlatego napisałam ten dokument.

Akt nadania imienia/ Akt darowizny

Ja, Natka, nadaję Flekowi takie właśnie imię. Zobowiązuję się zwracać tym oto mianem do tej paskudnej i zawszawionej kupy nieszczęść ( ze względu na oszczędność czasu). Poza tym zobowiązuję się również do przekazania Fleka temu, kto będzie chciał go przyjąć, obiecawszy uprzednio, że będzie go traktował niewypowiedzianie źle, że Flek nigdy niczego dobrego od niego nie uświadczy i że będzie się nad nim w wolnych chwilach bestialsko pastwił.
Dokument przekazuję Ernestowi, elegancko zaklejony w kopertę z kwiatami.
Podpisano

Natka