- Natko, nie zapomnij o mnie! - krzyknęłam z łazienki.
Natka dopiero co wstała. Zawsze, zanim wyszła z łóżka, leżała pięć minut na lewym boku i pięć minut na prawym boku. Nie chciała wstawać pochopnie, żeby nie wstać prawą nogą. Natka zawsze wstawała lewą i dlatego nigdy nie miała złego humoru. Ceniła bardzo te dziesięć maleńkich minutek spędzonych w ciepłej pościeli. Kładła wtedy głowę głęboko na poduszce w malinowe motyle i naciągała po uszy kołdrę z takim samym wzorem ( prześcieradło najczęściej leżało zwinięte na ziemi, bo Natka zazwyczaj sypiała niespokojnie, albo po prostu nie mogła sobie miejsca przed zaśnięciem znaleźć ), zamykała oczy i wyobrażała sobie, jak mocno słońce dzisiaj świeci, jakie kształty mają chmury i czy dzisiaj też spadnie deszcz.
Natka miała mieszane uczucia co do deszczu. Z jednej strony kochała go, za te cudowne ścieżki, które rysował na szybie przy symfonii dachów i kałuż. Kochała wtedy siedzieć przed szybą i palcem kreślić drogi kropel. Ale z drugiej strony deszcz był potencjalnym zaproszeniem dla Fleka, który ubóstwiał przychodzić właśnie wtedy.
Kiedy Natka już wstawała z łóżka, ubierała duże czarne puchate kapcie i człapała do łazienki.
- Dzień dobry Lulko – mówiła już od progu.
- Cześć, jak się spało? - pytałam zawsze.
- Dzisiaj nawet dobrze. Miałam dziwny sen – mówiła i brała szczotkę. Powoli, przeciągając nią po pasmach, opowiadała – Śniła mi się wielka łąka, na której stał Joachim i trzymał cały pęk kolorowych latawców.
Joachim to garbaty staruszek, który często przychodził do niej w snach. Natka bardzo lubiła z nim rozmawiać. Był mądry i zawsze uśmiechnięty.
- Podeszłam do niego – kontynuowała – i zapytałam, czemu trzyma te latawce razem, przecież one się zaraz poplątają. A on wziął jeden, podał mi go i powiedział, że musi ich pilnować, bo ci którzy je puszczali zostawili je same na łące. Bez niego odlecą. Odpowiedziałam, że pomogę, ale on pokiwał głową i rzekł, że mogę trzymać tylko jeden latawiec.
- Ciekawe dlaczego.
- Nie zapytałam – dodała smutno – nie zdążyłam, bo się obudziłam.
Odłożyła szczotkę i przeczesała jeszcze włosy dwa razy palcami. Czerwone pasma wyglądały cudownie w świetle energooszczędnej żarówki. Potem sięgnęła na półkę i zdjęła mnie z niej.
- Dzisiaj przedziałek na bok, czy normalnie? - zapytała, rozciągając mnie w dłoniach.
- Myślę, że na bok. I włosy luźno na karku.
- Co ja bym zrobiła bez mojej ukochanej, czarnej gumki do włosów - uśmiechnęła się i zaplątała mnie w kucyk.
Nowy szampon sprawił, że pachniał lawendą i jakimś jeszcze innym kwiatem, którego nazwy nie znam. Jeśli chodzi o mnie to i tak wolę, kiedy latem wsuwa we włosy źdźbła trawy albo stokrotki polne. Jeśli o mnie chodzi to i tak uważam, że najładniej jej w rozpuszczonych włosach. Ale ona rzadko kiedy pozwała im skręcać się na jej ramionach. Lubi mieć mnie przy sobie. Ernest nie może być cały czas przy niej, dlatego ja staram się nadrabiać za niego na wypadek, gdyby przyszedł Flek.
Z Natką znamy się od podstawówki. Kiedy pierwszy raz zapuściła włosy dłuższe niż do brody jej mama kupiła mnie na targu specjalnie dla niej. Gdybyście mogli zobaczyć wtedy jej minę! Tak bardzo się cieszyła. Wówczas miałam jeszcze kolor prawdziwej smoły i trzy małe koraliki w kształcie wisienek. Pierwszy koralik zgubiłam w piątej klasie na wf-ie, kiedy Natka robiła przewrót w tył. Kolejne dwa zapodziały się już w liceum. Jeden odpadł, kiedy wchodziła na drzewo, żeby uratować kotka sąsiadki. Następny zginął całkiem głupio – został jej w dłoniach, a ona położyła go na szafce. Słuch o nim zaginął.
Tak więc znam się z Natką już kupę lat. Co innego Ernest. On zna Natkę dopiero od dwóch lat, kiedy przeprowadziła się do tej kawalerki.
Kiedy Natka wychodziła z łazienki, wyciągnęła z lodówki stojącej w przedpokoju mleko a z szafki nad gazówką pudełko z płatkami śniadaniowymi, po czym poszła do pokoju, siadała przy stoliku, obok Ernesta.
- Co ci się dzisiaj śniło? - zapytał.
I Natka opowiedziała to samo co mnie w łazience.
- Tylko jeden, powiadasz? - zdziwił się, kiedy usłyszał sen o Joachimie.
- Tak – kiwnęła głową, nalewając do zielonej miseczki mleka. W misce było pełno cynamonowych, czekoladowych i miodowych płatków. Czasem dosypywała tam jeszcze kruszone migdały albo rodzynki. Nigdy orzechów. Nie znosiła orzechów.
- Pomyślmy – zaczął Ernest. Był największym znawcą snów, jakiego kiedykolwiek znałam – Latawce mogą oznaczać wolność. Albo odpowiedzialność za kogoś bliskiego. Moim zdaniem ten latawiec to po prostu obowiązek tobie właśnie powierzony.
- Ale czemu tamci ludzie zostawili te latawce? - zapytała z pełnymi ustami.
- Może boją się odpowiedzialności? - wtrąciłam nieśmiało.
Ernest przytaknął.
- Może i macie rację. A więc odpowiedzialność lub obowiązek zostaną podjęte. Tylko za kogo? - zmartwiła się, dosypując cynamonowych płatków do miski.
Ani ja ani Ernest nie wiedzieliśmy, jak na to pytanie odpowiedzieć.
Natka skończyła chrupać płatki, starannie zamknęła opakowanie i schowała je do szafki. Miseczkę wraz z łyżeczką umyła w zlewie.
- Która godzina? - zapytała z przedpokoju. Nikt nie odpowiedział.
- Fuzja? - zapytała, wsuwając nos do pokoju – Fuzja jesteś cała?
Znów nikt nie odpowiedział.
Natka szybkim skokiem znalazła się przy kredensie, sprawnym ruchem ręki otworzyła szufladę, wyłuskała z niej baterię i rzuciła się w stronę szafki nocnej.
- Fuzja – powiedziała głośno i wyraźnie – Fuzja słyszysz mnie.
Fuzja nie słyszała.
Natka wzięła ją delikatnie do ręki, tak, jak ćwiczyły to już setki razy, pomału otworzyła tylną klapkę, wydłubała zużytą baterię i na jej miejsce wsunęła nową.
- Fuzja, powiedz coś, słyszysz, Fuzja.
Najpierw zachrobotało. Potem strzyknęła jakaś sprężynka, aż wreszcie z Fuzji wydobyło się miarowe kołatanie.
- Dzięki, uf, blisko było – zatykała.
Fuzja była najlepszym budzikiem jaki kiedykolwiek istniał. Blat miała błękitny i nie było na nim cyferek, tylko małe chmurki. Na środku świeciło żółte słoneczko, a jego promienie spełniały rolę wskazówek.
- Czyli nie wiemy dalej, która godzina – westchnęła Natka – Nie szkodzi. Sprawdzę na telefonie i podam ci właściwy czas.
Podeszła do torebki i odsunęła zamek. Nagle poczułam jak gwałtownie się schyla i siada na podłodze.
- Flek! - krzyknęłam – Uwaga Flek!
Natka położyła się na panelach i kurczowo ścisnęła głowę.
- Spokojnie – szepnęła – tylko spokojnie - Przesuwała palcami po skroniach i wbijała paznokcie w skórę.
Natka nigdy nie opowiadała nam, co Flek robi kiedy przychodzi, ale ja zawsze wiedziałam. Znałam ją od tak dawna.
Natka położyła głowę na podłodze i masowała dłonią czoło.
- Mów coś do nas, kochana – prosił Ernest.
My zawsze przegrywaliśmy z Flekiem, bo bez Natki żadne z nas nie mogło się ruszać. Ernest nie mógł się ruszać nawet z Natką. To chyba jedyna wada bycia kaloryferem.
- Co mam mówić? - zapytała trzęsącymi się wargami. Czułam jak robi się cieplejsza niż zwykle.
- Ernest, zakręć się – poprosiłam.
Posłuchał.
Natka zatrzęsła się lekko i zwinęła jak mały kotek.
- Nie wiedziałam, że przyjdzie dzisiaj tak wcześnie – szeptała – Cicho, już cicho. Wszystko będzie dobrze.
Oddychała głęboko i wypuszczała powietrze pomału. Oddychanie też bolało. Flek wbijał miliony maleńkich pinesek w drobinki tlenu. One dostawały się do środka Natki i bolały.
- Może połóż się do łóżka? - zaproponowała Fuzja. Czasem miała dobre pomysły.
Natka nie odpowiedziała. Poczołgała się do kanapy i weszła na nią. Pościel była już trochę chłodna. Położyła głowę na kołdrze.
Nagle kichnęła. Raz, potem drugi. Po każdym kichnięciu zaciskała dłonie coraz mocniej wokół skroni.
- Znowu pali – rzekł ze zrezygnowaniem Ernest – Natko, nie daj się. Jesteśmy z tobą.
- Mamy jeszcze Gulki? - zapytała cichutko.
Gulki były, oczywiście, były zawsze. W niebotycznych ilościach. W szufladzie, pod stolikiem, za lodówką i w łazience. Były ich dziesiątki, jak nie więcej. Różnych. Czerwonych, białych z napisami, zielonych z płynem w środku, błękitnych, które jak się je przystawiło do szyby prześwitywały i widać było pęcherzyk powietrza w środku. Były też takie małe, okrągłe, w formie kapsułek i podłużnych pałeczek. Gulek mieliśmy bardzo dużo. Ale o nich się nie rozmawiało. One były, gdzieś tam, z boku i nikt o nich nie mówił. Dopóki nie przyszedł Flek.
- Mamy Natko – powiedziała Fuzja. Nawet obok niej stał płatek z kilkoma w środku.
- Dobrze – powiedziała Natka – Dobrze, że są.
- Natko, tak po śniadaniu? - zmartwiłam się. Nikt z nas nie lubił Gulek. Natka też ich nie lubiła. Ale one, tylko one, mogły powstrzymać Fleka. Ich się bał.
- Jeszcze nie teraz – powiedziała, wstając.
Na początku nie mogła utrzymać równowagi. Chwiała się na nogach i pomału, trzymając się ściany, szła do łazienki.
W łazience stała gazówka, wisiały dwie szafki i kotara, która oddzielała to wszystko od prysznica i toalety. Natka wyjęła z szafki szklankę i nalała do niej wody z kranu. Wypiła ją szybko, ręce jej się trzęsły. Potem nalała następną.
To był krok pierwszy: topienie Fleka. Niestety, nie można było się go pozbyć w ten sposób, ale przynajmniej mókł i nie mógł już odpalić papierosa.
Następnie krok drugi: zamrażanie Fleka. Natka wyjmowała z zamrażarki kubełek lodów waniliowych i jadła kilka łyżek. Wtedy mokry Flek pomału kostniał. Nie zawsze się udawało, ale czasem starczały te dwa kroki.
Później Natka, kołysząc się lekko, szła znów do łazienki, brała miskę, nalewała do niej wody, bardzo zimnej, kładła ją na zlewie i na chwilę zanurzała w niej twarz. To był krok trzeci: dezorientowanie Fleka. Poczwara przestawała wiedzieć co się dzieje i gubiła się we własnych sztuczkach. To pomagało.
A jeśli nasz starannie ułożony plan nie zadziałał, zostawały tylko Gulki.
- Natka, lepiej? - krzyknął Ernest z pokoju. Ernest jest jedynym grzejnikiem w mieszkaniu ( nie licząc kilku rur w łazience ) i robi wszystko, żeby Natce żyło się dobrze i ciepło.
Natka wolno wyciągnęła głowę z miski.
- Tym razem tak – odpowiedziała, wchodząc do pokoju.
Więc wygraliśmy. Całe szczęście.
Ale Natka wyglądała dość blado. Oddychała już spokojniej, ale płytko. Podeszła do torebki, wyjęła telefon i sprawdziła godzinę.
- Ósma piętnaście – powiedziała.
Fuzja natychmiast przekręciła wskazówki na podaną godzinę.
- O której masz być na miejscu? - zapytał Ernest.
- O dziewiątej. Ale wyjdę już teraz. Ostatnim razem czekałam dwie godziny.
Podeszła do szafki i wyjęła z niej swoje ulubione, czerwone spodnie, bardzo wąskie i bez kieszeni oraz wielki czekoladowy sweter, bez guzików, ubierany od góry.
- Nie martwcie się o mnie, jeśli wrócę później – powiedziała, ubierając swoje niskie glany. Miały czerwone przetarcia i to je właśnie, a nie te wysokie i czarne, Natka lubiła najbardziej.
- Łatwo ci mówić – prychnął Ernest.
A ona tylko uśmiechnęła się i wyszła.
- Jak myślisz, Mumia będzie miała dzisiaj lepszy dzień? - zapytałam, kiedy przekręcała klucz w zamku.
- Mumia nigdy nie ma dobrego dnia. W poprzednim życiu była zwrotnicą kolejową i tak jej zostało. Zero uczuć. Tylko w prawo albo w lewo – zaśmiała się.
Mumia to jedna z tych cudownych pań na służbie zdrowiu, która mówiąc delikatnie nienawidzi swojej pracy i ludzi z jakimi się w niej spotyka. Pamiętam, kiedy Natka poszła do niej po raz pierwszy.
- Dzień doby – powiedziała do małej dziury w pleksi nad którą wisiał napis „Rejestracja” - chciałam się zarejestrować do lekarza, ale..
- Nazwisko – przerwała jej mała, pulchna pielęgniarka, żując namiętnie gumę.
Natka podała.
Pielęgniarka zniknęła za regałami, zanim Natka zdążyła powiedzieć, że nie ma tu jeszcze karty.
Pulchna szukała dokumentów przez jakieś kilkanaście minut. Za nami utworzył się już spory ogonek. W końcu przyszła.
- Nie mogę znaleźć pani karty – prychnęła.
- Wiem – powiedziała nieśmiało Natka – bo ja nie mam jeszcze u państwa karty. Dopiero się przeprowadziłam i...
- To dlaczego pani nie mówi?! - prychnęła na nią oburzona. A przecież gdyby tylko słuchała...
Wyjęła z wielkiej metalowej szuflady szarą kopertę i niebieski mazak.
- Nazwisko – poprosiła tonem śledczego z izby przesłuchań.
Natka powtórzyła.
- Proszę sobie zająć kolejkę do gabinetu 13.
Natka kiwnęła głową i poszła prosto odrapanym korytarzem, do równie odrapanych drzwi.
Wizyty w środku każda z nas wolałaby nie pamiętać.
Tym razem nie było Pulchnej. Weszłyśmy na drugie piętro i podeszłyśmy do okienka. Dzisiaj siedziała w nim Mura.
- Tak? - zapytała, nie podnosząc głowy znad papierów.
- Ja chciałam...
- Nazwisko.
Natka już się przyzwyczaiła. Zanim się tu przeprowadziła w jej przychodni było tak samo. Prawie. Nie licząc pani Lusi. Ona zawsze rozumiała. Na szczepieniu dawała lizaki, a kiedy przyszła z mamą, mając gile do pasa, dawała chusteczki, co prawda okropnie pachnące szpitalem, ale liczył się gest. Pani Lusia życzyła powrotu do zdrowia i zawsze odpowiadała na natkowe „dzień dobry”. Tylko na „dowidzenia” nie odpowiadała. Uśmiechała się wtedy i mówiła „oby jak najrzadziej”. To była kochana pani Lusia. Ale teraz w okienku nie było pani Lusi. Była Mura.
Natka ładnie się przedstawiła.
- Jak? - warknęła Mura.
Nie było innego wyjścia, jak powtórzyć.
- Poczekać.
Znikła i nie było jej przez długą chwilę. Wreszcie wynurzyła się zza drzwi.
- Ale to nie jest moja karta – powiedziała Natka, kątem oka widząc koślawe czarne literki. Powtórzyła nazwisko.
- To wyraźniej na drugi raz mówić – prychnęła pielęgniarka.
Natka nie miała nigdy pretensji. Rozumiała, że to ciężka praca, że czasem można nie mieć nastroju, albo się gniewać na cały świat. Nie podzielałam zdania Natki. To było po prostu zwyczajne chamstwo.
Chciałam jej to powiedzieć, ale Mura wróciła.
- Proszę sobie zająć kolejkę.
Natka poszła prosto brudno łososiowym holem z cytrynową lamówką u góry.
Gabinet Mumii znajdował się na końcu korytarza. Cieszyło to Natkę, bo było tam wielkie okno, przez które można było patrzeć na ulicę. Czasem, kiedy czekało się już zbyt długo, Natka zaplatała sobie warkocz, zawiązywała mnie na jego końcu i kładła na ramieniu. Potem wyciągała telefon z torebki, podłączała do niego słuchawki i udawała, że gada przez zestaw głośnomówiący. Wtedy mogłyśmy sobie porozmawiać. Bawiłyśmy się w zgadywanie kolorów jadących samochodów, albo oglądałyśmy ciuchy ludzi idących chodnikiem.
Na krzesłach stojących pod oknem i na prostopadłej ścianie, po drugiej stronie drzwi siedzieli, jak zwykle, ludzie. Tym razem para staruszków, dwie starsze panie, chyba znajome, bo rozmawiały ze sobą bardzo głośno i młody chłopak, który cały czas smarkał i kichał.
- Kto ostatni? - zapytała Natka.
- Ja – kichnął chłopak.
Kiwnęła głową i usiadła obok niego, pod oknem. Siedział na naszym ulubionym miejscu, z którego najlepiej widać było krzyżówkę, dlatego nie poczułam do niego sympatii.
Biedny kichnął znów, przyłożył dłoń do nosa i zaczął szukać chusteczek. Natka popatrzyła na niego z politowaniem i wyciągnęła paczkę z torebki.
Chociaż torebką Natki był wielki worek w kolorze khaki z mnóstwem różnych kieszonek, ona nigdy nie szukała w nim potrzebnych rzeczy dłużej niż dziewięć sekund.
- Proszę – powiedziała podając zasmarkanemu opakowanie. Pachniał zieloną miętą i rozgrzewającą maścią – panu się bardziej przydadzą niż mi.
- Dziękuję pani bardzo – uśmiechnął się przez gile. Starł je szybko chusteczką i wysmarkał nos.
W tej chwili drzwi się otworzyły i wytoczył się z nich pulchny staruszek, podpierając się o laskę. Jeden z mężczyzn w podeszłym wieku wstał i wszedł, cicho zamykając za sobą drzwi.
- Przeziębił się pan? - zapytała troskliwie Natka.
- Chyba tak – odpowiedział – Proszę mi mówić Bastek – uśmiechnął się i podał jej dłoń.
- Ja jestem Natka – powiedziała.
I tym oto tanim chwytem, takim mało wyszukanym sposobem Natka poznała bliżej pierwszą osobę w tym mieście (nie licząc milczących kolegów i koleżanek z roku, dziwnej Kierowniczki sklepu i cichych szarych współpracownic wielkiego Dyskontu spożywczego. Natka miała właśnie dziekankę i zarabiała na dalsze studiowanie polonistyki).
- Ładne imię – zauważył.
Podziękowała.
- Ty chyba nie jesteś przeziębiona. Coś gorszego? - zapytał niedyskretnie.
Natka zwykle nie opowiadała nikomu o Fleku. Nie licząc uzdrowicieli specjalistów (jak nazywała lekarzy).
- Gdybym wiedziała, co mi jest, nie przyszłabym tutaj – wybrnęła.
- Faktycznie.
Z gabinetu wyszedł staruszek. Minę miał przygnębioną i chyba nawet trochę złą. Weszła jedna z kobiet. Za chwilę zapanowało błogie milczenie.
- Mumii chyba się dzisiaj gdzieś spieszy – powiedziała Natka.
- Mumii? - zdziwił się. Wyjął kolejną chusteczkę i wytarł o nią nos – Tak na nią mówisz?
Natce zrobiło się głupio.
- No, tak.
- Nie martw się. Ja nazywam ją Poczwarą, a mój przyjaciel Bagienką.
- Ciszej – oburzyła się kobieta, która została – to przychodnia, nie bazar.
- Nie jest najmilszą osobą na świecie – westchnęła Natka – Pani Lusia była inna.
I w ten sposób Natka z Bastkiem całe czterdzieści pięć minut przegadali o pani Lusi, rowerach, górach i wierszach Herberta. Mumii przestało się spieszyć, ale tym razem Natka nie miała o to pretensji. Czas płynął szybko i, co najważniejsze, w miłej atmosferze.
Wreszcie, kiedy druga z kobiet opuściła gabinet, przyszedł czas na Bastka. On uśmiechnął się tylko i wszedł.
Natka spojrzała za okno, a ja rozejrzałam się po korytarzu. Za nami w kolejce była młoda mama z dzieckiem, stare małżeństwo i młody chłopak z liceum, który nerwowo rozcierał nadgarstek.
I wtedy Flek zaatakował znowu. Natka pochyliła się i złapała za brzuch. Tym razem uderzył w żołądek. Do tego typu ataków nie mieliśmy jeszcze dokładnie opracowanej taktyki – pomagały lody i ciepła herbata. Ale nie zawsze. Czasem kończyło się na długich wymiotach w łazience i dopiero po tym Flek się wynosił.
Natka, krzywiąc się z bólu, wyjęła z torebki wodę i płatek Gulek. Wzięła te błękitne. One działają najszybciej. Szybko popiła wodą jedną kapsułkę.
- Natko – szepnęłam cicho – trzymaj się.
Chociaż miałyśmy umowę, że w miejscach publicznych mam się nie odzywać, musiałam podnieść ją na duchu.
Kiwnęła tylko głową i schyliła się, pięściami uciskając żołądek.
Siedziała tak przez chwilę, aż w końcu otworzyły się wrota piramidy Mumii i Bastek opuścił gabinet. Natka wstała, a on przytrzymał jej drzwi. Zamknął je za nią. Myślę, że to było miłe z jego strony.
- To znowu pani – zaskrzeczała Mumia, biorąc od siedzącej obok pielęgniarki kartę – proszę siadać – dodała swoimi wąskimi ustami, dookoła których miała poprzeczne zmarszczki, które wyglądały jak szwy na dawno już wysuszonym trupie.
I Natka kolejny raz musiała opowiedzieć jej o Fleku.
- Może pani po prostu jest w ciąży i mi tu gitarę zawraca.
Natka zaprzeczyła i poparła swoją tezą argumentami.
Mumia westchnęła tylko i przekartkowała książeczkę zdrowia Natki.
- Robiła pani ostatnio morfologię?
- Ostatnio nie.
- No to co mi pani tu przychodzi i się skarży. To nie jest Niebieska Linia. Pójść trzeba, badania zrobić i dopiero z wynikami do mnie. A nie tak na słowo harcerza. Ja nie jestem Kaszpirowski, proszę pani, żeby tak leczyć – mówiła, w międzyczasie wypisując skierowanie.
Gulka pomału zaczęła działać i gabinet opuszczałyśmy już z mniejszym bagażem zmartwień. Flek został w środku.
Natka zamknęła drzwi z ciężkim sercem i oczami wbitymi w podłogę.
- Pomyślałem – usłyszałyśmy znajomy głos – że może zechciałabyś wybrać się ze mną na ciastka i herbatę. Jeśli nie masz nic lepszego do roboty...
Przed Natką stał Bastek. Nie poszedł do domu, tylko czekał, aż Mumia zmyje głowę Natce i Natka wyjdzie z ciężkim sercem. Stał specjalnie dla niej, żeby zaprosić ją na ciastka z herbatą i poprawić humor. Tani i zużyty chwyt...
- Z przyjemnością – powiedziała Natka.
Tani i zużyty, ale zadziałał.
Kolejną godzinę spędziliśmy w ciastkarni, przy pachnącej szarlotce, na kolejnych rozmowach o lesie, Teatrze Telewizji Polskiej, fotografii i wierszach Baczyńskiego.
- Uczysz się, czy pracujesz?- zapytał niedyskretnie. W ogóle dyskrecja i subtelność nie były jego mocnymi stronami. Ale był za to prosty i dobroduszny, dlatego resztę można było mu wybaczyć.
- Pracuję. Zbieram pieniądze na kontynuację studiów.
- A co studiujesz?
- Polonistykę.
- Świetnie – powiedział z entuzjazmem, dzięki któremu wykluczyłam całkowicie obłudę i zakłamanie, które mogły być w nim zagnieżdżone – To dlatego tak dobrze mi się z tobą rozmawia – kolejny dobrze trafiony komplement. Chłopak znał się na rzeczy.
- A ty?
- Ja jestem na trzecim roku ASP. Na wydziale fotografii.
Natka uśmiechnęła się do niego milutko.
Potem było tak jak w podręczniku: zapłacił, odprowadził ją do domu i ładnie się pożegnał, zdradzając chęć ponownego spotkania. Chęć?
- Do zobaczenia wkrótce – powiedział po prostu, jak gdyby nigdy nic.
- Natka, ale trafiłaś – zaśmiałam się, kiedy wchodziła po schodach na czwarte piętro.
- No – odparła tylko zamyślona.
Kiedy weszłyśmy do mieszkania, Ernest przywitał nas jak zwykle.
- I co powiedziała?
- Kto? - zapytała rozkojarzona Natka, zdejmując buty.
- To Mumia przecież , a kto. – zatykała Fuzja.
- Aaa. Ona. Kazała zrobić morfologię.
Nie wytrzymałam i zaczęłam chichotać.
- Lulka, a tobie co tak wesoło, co? - zniecierpliwiła się Fuzja.
I nie było innej rady, jak opowiedzieć im o Bastku.
- No, no chyba pierwszy raz w życiu Flek do czegoś dobrego się przyczynił.
Natka zdjęła sweter i w samej bluzce na ramiączkach siedziała przy stole. Kroiła ogórki korniszone na kanapki.
- Pewnie tak – odpowiedziała niedbale.
- Zaraz, zaraz, Natka, czy ty się nie zakochałaś przypadkiem? - zapytałam.
Natka zakochała się tylko trzy razy w życiu.
Pierwszy raz: w koledze z klasy. Miał poetycko niebieskie oczy i cudowny uśmiech. Odprowadzał Natkę do domu po lekcjach. Ale niestety wyjechał do Anglii. Natka bardzo to przeżyła, tym bardziej, że dwa dni przed wyjazdem powiedział, że lubi ją najbardziej na świecie. Nie mówi się takich rzeczy dwunastoletniej dziewczynce. Natka przez kilka lat wierzyła, że to prawda. Dopóki nie pojawił się Tamten.
Drugi raz: w Tamtym, z naprzeciwka. Tamten wprowadził się do mieszkania po zmarłej pani Wisi. Był Poetą. Natka nie zwracała na niego uwagi, bo zbyt zajęta była opłakiwaniem błękitnookiego, który wyjechał. Ale pewnego wieczora, kiedy siedziała na parapecie i jak zwykle, wpatrzona w niebo, roniła łzy, zobaczyła, że w domu naprzeciwko pali się światło. To był właśnie dom Poety, a on stał przy oknie, też patrzył w niebo i płakał, jak dziecko. Natka przez całe dotychczasowe życie myślała, że mężczyźni nie potrafią płakać. A on płakał. I Natka właśnie w tych jego łzach się zakochała. Pomachała do niego, a on odmachał. Od tej pory, kiedy było ciepło otwierali wieczorem okna i rozmawiali. To on pokazał Natce Herberta, Morsztyna, Broniewskiego i Baczyńskiego, poetów o których nie miała pojęcia. Dopiero w liceum dowiedziała się o niech więcej, ale i tak dziękowała Poecie, za to, że mogła się nimi cieszyć wcześniej, to znaczy dłużej. Ale Poeta była dla niej, lekko mówiąc, za stary i poza miłością do jego łez i wierszy nie darzyła go innym uczuciem. Takim prawdziwym obdarzyła Miłka.
Bo po raz trzeci zakochała się właśnie w Miłku. Z nim poszła na studniówkę i pierwszy koncert Hey. Miłek był chłopakiem uroczym, grzecznym i wychowanym. Tak się nam zdawało, bo tak na prawdę nie kochał Natki. Zostawił ją dla Uki, najlepszej przyjaciółki Natki, nie mówiąc dlaczego. Ale później się wydało: Uka urodziła miłkowe dziecko. I to dlatego Miłek zostawił Natkę zaraz po wspólnie spędzonych wakacjach. Ale za nim Natka nawet nie płakała.
- Natka, przyznaj się, coś zwiera w stykach? - zapytała Fuzja.
- Może - powiedziała niedbale Natka, trąc ser żółty.
Zawsze tarła. Taki tylko lubiła.
- Nam możesz przecież powiedzieć, nie? Jesteśmy przyjaciółmi – oburzył się Ernest, aż pokrętło mu się przesunęło.
Natka westchnęła ( tak, jak wzdychają zakochani ludzie ) i już miała odpowiedzieć, kiedy Flek znów zaatakował.
Natka upuściła tarkę na stół i zaczęła masować palce.
- Cóż za potworna potworność! - krzyknęła Fuzja – Czy on nigdy nie odpoczywa?
Natka spojrzała za okno. Na niebie kłębiły się już pierwsze ciemne chmury.
- To przez deszcz – powiedziała – Zaraz mi przejdzie.
- Miejmy nadzieję.
- Musi. Zaraz muszę wyjść do pracy.
Tego dnia Natka musiała stawić się w Dyskoncie o czternastej. Układała towary na półkach i robiła spisy towaru w dziale „Twój Pupil”.
Jeszcze przez chwilę ruszała palcami, zaciskając je i prostując.
Pewnie nie przestały boleć, ale ona i tak posmarowała sobie kanapki, zapakowała je najpierw w woreczek, a potem do torebki, ubrała czarną bluzkę i jeansy, potem glany, te wysokie, i wyszła.
Zabrała jeszcze tylko parasol.
I poszłyśmy. Na osiem godzin do Dyskontu.