Później było tak, jak jest zawsze kiedy ktoś umrze. Przyjechała rodzina, płakali, bardzo dużo płakali, pojechali do szpitala, żeby zamącić bastkowy spokój, żeby nie pozwolić mu pobyć z Natką jeszcze chwilę, kilka ciasnych spokojnych chwil.
Bastek musiał odpowiadać na tysiące pytań: kim jest, skąd znał Natkę, czy to nie on ją zabił, ile ma lat, skąd miał klucze od domu, po co tu siedzi, skąd pochodzi, gdzie studiuje. Tyle głupich, niepotrzebnych pytań.
Nikt nie zapytał, jak Natka się uśmiechała, kiedy przychodził, czy lubiła zieloną herbatę, tak samo jak on, czy czekała na niego czesząc włosy, czy martwiła się, kiedy on wychodził, a padał deszcz. Nikt nie zapytał, jak pachniały natkowe włosy mokre od mgły, jak oddychała przez sen, jak piła herbatę.
A przecież to było najważniejsze, to, a nie imiona rodziców Bastka i numer jego buta.
Lekarze mówili, że Natka umarła, bo była lekomanką, że gdyby nie brała tyle prochów to by dalej żyła.
Kiedy Bastek to słyszał, zaciskał pięści i wychodził z gabinetu. Bo Bastek, tak jak my wszyscy, wiedział, czemu Natka umarła.
Natka została zamordowana. Umarła z bólu. To Flek zabił ją, kiedy spała. Tylko on jest winien jej śmierci. ON! Tylko on! Przez niego natka umarła. Z bólu.
Później było tak, jak jest zawsze, kiedy ktoś umrze.
Mama Natki zabrała z mieszkania wszystkie rzeczy, ciuchy, książki, nawet przyprawy z szafki nad gazówką.
Bastek ocalił tylko mnie, Fuzję i tą afrykańską sukienkę, w której pierwszy raz Natka poszła z nim do kina.
Mieszkanie zostało puste i głuche z tymi zielonymi i fiołkowymi ścianami.
A w tej pustej przestrzeni został Ernest.
Jego Bastek nie mógł zabrać. Nie mógł, więc Ernest został.
Musiał czuć się paskudnie, kiedy obudził się miesiąc po śmierci Natki. Sam, jeden, bez nikogo, kto powiedziałby, co się stało. Sam, w aktami nadania imienia za sobą.
Po pewnym czasie dowiedziałam się, że Ernest również umarł. Kiedy się obudził, dobrze wiedział, co się stało. Wiedział już od dawna, że Natka umrze. Dlatego tak się wtedy żegnał.
Miał rację mówiąc, że wróci, żeby nie płakać. Ale czemu powiedział, że się spotkamy? Czemu tak paskudnie skłamał?
Mówili, że pękło mu serce i zalał pół bloku. Mówili, że po tym wywieźli go do skupu złomu. Nie wiem co się z nim stało. Już nigdy w życiu nie słyszałam o nim. I chyba nikt nigdy nie słyszał o kaloryferze, któremu z bólu i żalu pękło żeliwne, białe serce.
Fuzja została Osobistym Budzikiem Bastka, Budzącym Do Rzeczywistości. Przez pewien czas co dwa dni zmieniał jej baterie, ale ona tak bardzo płakała, tak bardzo tęskniła za Natką, że sama poprosiła, żeby już nigdy jej nie budzić i zasnęła na zawsze. Bastek nie chciał się na to zgodzić, ale ona tak prosiła tak bardzo chciała. Bał się, że jej miedziane tryby nie wytrzymają tylu łez.
Zostałam tylko ja i Bastek. On zapuścił włosy, żeby mieć mnie cały czas przy sobie, jak Natka kiedyś.
Cały pokój wykleił jej zdjęciami. Ale żadne z nas, już nigdy, nie wypowiedziało jej imienia.
Bastek skończył studia z wyróżnieniem, wygrał jakiś ważny konkurs zdjęciem Natki i wyjechał do Paryża na stypendium.
Kiedy spacerowaliśmy jedną z tych wąskich paryskich uliczek w słoneczny letni dzień, zobaczyłam na niebie latawiec.
Pokazałam go Bastkowi.
Staliśmy tak, wpatrzeni i próbowaliśmy dostrzec jego wzór.
I wtedy zrozumiałam. Zrozumiałam kim był Joachim i o co chodziło z tym pękiem latawców. Zrozumiałam, że Ernest wiedział o tym dużo wcześniej. Wiedział, ale nie chciał nas martwić. Tak, Ernest był największy znawcą snów, jakiego w życiu znałam. A Joachim nie był miłym, garbatym staruszkiem, tylko Tym, Który Przychodzi, Gdy Dzieje Się Źle.
Na drugi dzień, Bastek obudził się, krzycząc imię Natki.
Potem uśmiechnął się i popatrzył na mnie.
- Śnił mi się dzisiaj Joachim – powiedział – Miał cały pęk latawców. Stał na dużej, zielonej łące, nie było nikogo. Podszedłem do niego i zapytałem, czy mogę mu pomóc. Dał mi jeden latawiec i powiedział, że mam o niego dbać.
Kiedy skończył opowiadać, usiadł na łóżku w pięknym, bogatym pokoju hotelowym z widokiem na wieżę Eiffela, podszedł do szafki, na której stało zdjęcie Natki, w wielkiej drewnianej ramce, pogładził palcami jej usta i szeptał, coś co brzmiało mniej więcej jak „nie martw się, już niedługo do was dołączymy”, i zaczął płakać.
Bastek dużo płakał. Bardzo dużo. Prawie cały czas. Ale to były inne łzy. Takie szczęśliwe i ciepłe.
Przypomniały mi się słowa Natki: „Każde pożegnanie boli. A najbardziej, kiedy żegnasz kogoś bliskiego” i dopowiedziałam sobie sama „ale im bardziej bolesne było pożegnanie, tym większa będzie radość z powitania”.