W pracy Natka wzięła jeszcze dwie Gulki, ale jasne, słabsze.
Były potrzebne po tym, jak Flek znów wspiął się na jej skronie.
Natka, całkiem niespodziewanie, usiadła na ziemi, kiedy układała puszki z psią karmą. Tak jak zwykle próbowała pogłaskać czoło, żeby bolało mniej. Ale nie pomogło. Natka znów stawała się coraz cieplejsza i drżała. Kurczowo zacisnęła pięści, myśląc, że to może pomoże. Ale nie pomogło.
- Natko – powiedziałam, korzystając z okazji, że nie było nikogo w pobliżu – spróbuj się podnieść i pójść na zaplecze.
Spróbowała. Za pierwszym razem, ledwo oderwała się od podłogi, usiadła znów. Za drugim razem się udało.
Poszła w kierunku dużych, metalowych drzwi. Za nimi było tak zwane „Pomieszczenie dla pracowników”. Natka usiadła na krześle i sięgnęła po torebkę. Wyjęła z niej wodę i płatek Gulek.
- Może tym razem te mniejsze? - zaproponowałam.
Posłuchała. Wzięła białe, te z napisami. Popiła dwie dużą ilością wody.
Zanim znów wróciła do noszenia puszek posiedziała chwilę, schylona z rękami u głowy.
- Czasem to nie mam już siły, wiesz Lulko – westchnęła ( tym razem już nie jak zakochana, ale jak bardzo bardzo zmęczona, starsza osoba ).
- Będzie lepiej, zobaczysz. Mumia da ci niedługo nowe Gulki, nie takie zwykłe, ze sklepu, tylko prawdziwe, które pomagają – starałam się ją pocieszyć.
Nie wiem, czy mi uwierzyła, ale się uśmiechnęła i wróciłyśmy do psiej karmy.
W domu byłyśmy dopiero po dziesiątej w nocy. Ernest wiedział, że zmarzniemy, dlatego podkręcił się dwie godziny wcześniej.
- Nareszcie w domu – westchnęła Natka – ciepły prysznic, ciepła herbata i do łóżka spać.
Zanim poszła do łazienki zdjęła mnie z włosów i położyła na stole.
- I co? - zapytała Fuzja, kiedy Natka już zniknęła za drzwiami.
- Przyszedł – odpowiedziałam.
- Jak tym razem?
- Najgorzej, Erneście, prawie najgorzej. Uczepił się głowy.
- Ile?
- Dwie białe. Poprosiłam ją o to. Chciała wziąć niebieskie.
- Kiedy on w końcu się odczepi? Ile to już czasu tak się użeramy z poczwarą.
- Kupę, Fuzjo.
- Może Mumia jej pomoże. Może tym razem...
Nie dokończyłam. Natka otworzyła drzwi od łazienki i zapytała:
- O czym tam gadacie?
- O twoim śnie – gładko skłamał Ernest.
Natka stała w kabinie i myła włosy.
- Myślałeś nad nim? Co znaczy?
Ernest nie odpowiadał przez chwilę.
- Może Joachimowi o Bastka chodziło? Może to on jest tym latawcem, a nie jakaś tam odpowiedzialności.
- Hmm... może. Mów dalej.
- Nie wiem co – szepnął do nas – pomóżcie – a głośno dodał – Dobrze ci się z nim rozmawia?
- Ale palnąłeś – zmartwiłam się – po co zaczynasz temat?
- Cicho – kliknęła Fuzja – wie co robi. Ktoś żywy bardzo się Natce przyda.
Leżałam zrezygnowana. A jak z nim będzie tak, jak z tym chłopcem z podstawówki, myślałam. Albo z Miłkiem? Szkoda mi Natki na coś takiego. Ale to nie ja decyduję.
- Bardzo – dobiegło z łazienki – Jest miły i w ogóle.
Nagle zza drzwi wychyliła się czerwona główka.
- Kto wie, może spotkam go jeszcze.
- Na pewno.
Podeszła do szafy, otworzyła ją i wyjęła ze środka pudełko. Było metalowe i już trochę zardzewiałe. Na białym tle skakały błękitne ptaszki.
Wzięła je, nie zamykając szafy i podeszła z nim do stołu. Jedną rękę położyła pudełko na blacie a drugą poprawiła zsuwający się ręcznik na włosach.
- Którą dzisiaj – myślała głośno.
Nikt z nas nie znał się na herbacie, ale Natce nie przeszkadzało to w zadawaniu takich pytań. Ja będąc z nią już tak długo, znałam się trochę na zapachach. Fuzja za to była dobra w kolory, co przydawało się w dobieraniu ubrań. Ernest był specem od ciepła: nie było drugiego takiego kaloryfera, który potrafił podać dokładny czas gotowania się dwóch szklanek wody ( czajnik Natki nie miał gwizdka, dlatego Ernest zawsze mówił jej, kiedy należy wyłączyć gazówkę – miało to tę zaletę, że Natka nie musiała stać w łazience i pilnować )
- Może coś rozgrzewającego? - zaproponowałam.
- Racja – powiedziała – dzika róża z syropem malinowym?
- Ja radziłabym truskawkową z odrobiną cynamonu i cytryny – wtrąciła Fuzja.
- Nie wiem – zamyśliła się.
Przymrużyła oczy i zagryzła wargi. Siedziała tak chwilę, aż nagle zerwała się i zaczęła grzebać w pudełku.
- Czy ja jeszcze ją tu mam...
- Cóż takiego? - zdziwiłam się.
- Zieloną herbatę. Kiedyś tu była, pamiętam.
- Natko, przecież ty nie znosisz zielonej herbaty – zdziwił się Ernest.
- Jest! - krzyknęła, podnosząc do góry zgniło zielone opakowanie i wybiegając do kuchni.
Nagle przypomniałam sobie o co chodzi.
Natka faktycznie nie cierpiała zielonej herbaty. Kupiła ją kiedyś, bo zawsze kupuje herbaty, kiedy tylko ma okazję. Kocha parzyć je wieczorem i pić pomału, rozmawiając z nami o różnych rzeczach o których nawzajem nie mamy pojęcia.
Natka zaparzyła zieloną tylko raz, tydzień po zakupie. Zaopatrzyła się w nią, kiedy wracała z pracy. Szła właśnie obok małego sklepu spożywczego na rogu i wstąpiła, po tabliczkę gorzkiej czekolady. Kątem oka zobaczyła na półce zielone opakowanie i poprosiła również o nie, po czym włożyła je do torebki i zapomniała, a kiedy znów je znalazła, nie smakowało jej.
- Wiem o co chodzi z tą herbatą -powiedziałam nieśmiało, upewniwszy się, że Natka nie słyszy – Bastek zamówił dzisiaj w ciastkarni zieloną.
- Aha – uśmiechnął się Ernest – Mała psychoanaliza.
Właśnie w tym momencie Natka weszła do pokoju, w swojej wielkiej, różowej koszuli nocnej z kotkiem na piersi, trzymając w dłoni kubek.
Natka nie miała swojego ulubionego kubka, jak większość ludzi. Wszystkie kubki w mieszkaniu – a było ich osiem – były dla Natki ulubione. Dzisiaj wzięła ten zwykły, biały. Takie same były w kawiarni.
Usiadła na łóżku po turecku, chwyciła pewnie kubek i przyjrzała się jego zawartości. Przymknęła oczy i spokojnie wdychała zapach rozwijających się w kubku liści.
- Jest fotografem – powiedziała – pewnie lubi dalekie podróże i azjatyckie przyprawy.
- Mówił, że jesienią uwielbia jeździć w góry
- Bierze tam pewnie cały termos różanej herbaty i tabliczkę pełnomlecznej czekolady. Chodzi i robi zdjęcia maleńkim żuczkom, które toczą swoje piaskowe kulki, albo czerwonym mrówkom, niosącym drobne patyczki do mrowiska. Na pewno zauważył, że niektóre noszą wielkie owoce dzikiej róży, dlatego, fotografując je, pije herbatę właśnie z niej. Kiedy zgłodnieje, siada na pniu drzewa, które urosło krzywo, wyjmuje z bordowego plecaka podróżnego kanapki z serem żółtym i ciesząc się świeżym powietrzem, zjada je powoli.
Kiedy Natka zaczynała snuć swoje wyobrażenia, nikt z nas ( oprócz Fleka ) nigdy nie odważył się jej przerwać.
- Później – kontynuowała – idzie dalej, na sam szczyt góry, nie boi się stromych kamieni, ani groźnych niedźwiedzi.
Wciągnęła zapach herbaty głęboko do płuc i wcale się nie skrzywiła, jak poprzednim razem.
Wzięła kubek jedną dłonią za ucho a palcem drugiej przeciągnęła po dnie kubka. Dno zawsze było ciepłe i suche. Chwyciła kubek u góry i powoli wychyliła z niego łyka. Kropelkę, która oderwała się od jej ust paznokciem przeciągnęła do dna i znów palcem zaczęła je głaskać.
Natka tak zawsze piła herbatę. Czasem jeszcze wodziła palcem po brzegach kubka, co chwila mocząc go w środku i bawiąc się kroplami aromatycznego naparu.
- Kiedy ma gile, takie wielki, do pasa, jak dzisiaj, przychodzi do Mumii. A ona wita go swoim zwyczajowym „co znowu, przeziębiony?” albo „ja mam dość poważnej roboty, żeby się takim zasmarkańcem zajmować.”. Myśli wtedy, że ona jest najbardziej suchą kobietą, jaką kiedykolwiek widział i nawet mumia Nefretete wydaje się być przy niej pulchną i wesołą dziewczynką z zerówki. Każe mu zdjąć koszulkę i dotyka go po plecach tym wstrętnie zimnym stetoskopem. Wtedy myśli, że ona chyba składa się z samych oparów papierosowych, którymi właśnie na niego chucha. Później informuje go, że musi otworzyć usta i wkłada mu do gardła szorstki patyczek. Wtedy modli się tylko o dwie rzeczy. Po pierwsze, żeby się nie pomyliła i nie wzięła zużytego patyczka, a po drugie, żeby jej kościste i żółte palce nie dotknęły jego ust. Po tym wychodzi od niej z kartką, na której nabazgrane jest szkaradnymi literami pladocośtam i rutinecoś. Patrzy na tę kartkę zatroskanym wzrokiem i idzie do apteki, gdzie miła pani farmaceutka podje mu to wszystko w maleńkiej zrywce z reklamą witamin.
Otworzyła oczy i dostrzegłam w nich błysk. Pokiwała się chwilę, zapatrzona na szklankę. Kiedy przestała się kołysać, wyprostowała plecy oplotła kubek dłońmi, tak, że ucho wystawało w jej stronę, a kciuki trzymała po bokach, spojrzała do środka i powolnym ruchem przyciągnęła dłonie do ust. Patrzyła wtedy na okno, uśmiechając się tajemniczo, a kiedy odsunęła herbatę od siebie, oblizała wagi, powoli, dokładnie, najpierw górną, potem dolną. Dokładnie tak samo, jak zrobił to Bastek, dziś rano.
- Jest poetą – stwierdziła – na pewno jest poetą. Tylko poeci oblizują w ten sposób herbatę z warg. Brakuje mu ciepła, bo tak panicznie chciał ogrzać dłonie na kubku. Nie zawsze pije herbatę z kobietą, co wyjaśnia jego zagubiony wzrok.
Tego jeszcze nigdy z ust Natki nie słyszeliśmy. Byłam zdumiona i zaciekawiona zarazem, co ona jeszcze o Bastku powie na podstawie rytuału podnoszenia szklanki do ust i oblizywania warg.
Wzięła łyka przechyliła głowę i zatrzymała herbatę na chwile w ustach.
- Dziwne, że wcześniej tego nie zauważyłam – powiedziała, przełykając płyn – smakuje trochę jak guma do żucia o smaku orzechów i pokrzywy. On na pewno uwielbia orzechy. Ale gumy do żucia u niego nie widziałam. To dobrze. Jest elegancki i otwarty na nowych ludzi. A co do pokrzyw – kontynuowała, znów unosząc napar do ust – myślę, że miał kiedyś babcię na wsi, a ona robiła mu w długie zimowe wieczory herbatę z pokrzywy, sobie z lipy i opowiadała mu jak to było podczas drugiej wojny światowej. On słuchał tego z otwartymi ustami i pokochał poetów z pokolenia kolumbów. Dlatego tak dużo wiedział o Gajcym.
- Niesamowite – westchnął Ernest, trochę się przykręcając, bo zauważył, że skóra Natki stała się lekko różowa od ciepła – poszło ci jeszcze lepiej, niż ostatnim razem. Przyznaj, że Bastek jest wdzięczniejszym tematem do obgadania, niż twoja Kierowniczka.
Kierowniczka nie otrzymała od nas własnego imienia. Doszliśmy z Natką do wniosku, że jest tak szara i nijaka, że zostanie po prostu tym, czym jest: Kierowniczką.
- Dużo wdzięczniejszy – powiedziała Natka, kładąc kubek z niedopitą herbatą na podłodze obok łóżka i sięgając ręką do kontaktu – Dobranoc – powiedziała, układając się w pościeli – Miłej nocy. Może dzisiaj znów przyjdzie do mnie Joachim i powie mi o co chodziło mu z tym latawcem.