- Natko... - usłyszałam, leżąc na stole.
Bastek już nie spał. Gładził dłonią policzek Natki, a ona uśmiechała się przez sen.
- Natko, chyba musisz już wstać.
Natka otworzyła oczy i ziewnęła.
- Dzień dobry – powiedziała.
- Dzień dobry – odpowiedział Bastek.
- Natko, czy dzisiaj musisz iść do Dyskontu? - zapytał Ernest, korzystając z okazji, że jeszcze nie wyszła robić śniadania.
- Tak, ale dopiero około siedemnastej.
- Mamy do ciebie prośbę, Natko – zaczęłam nieśmiało.
- Wszystko, co tylko chcecie.
- Zostań dzisiaj z nami, dobrze – wypaliła z grubej rury Fuzja.
Natka podeszła do niej, pogładziła po grubej szybce i uśmiechnęła się.
- Oczywiście. I tak nigdzie nie miałam zamiaru iść.
Bastek wyszedł po śniadaniu, to znaczy gdzieś grubo po jedenastej, bo jeszcze rozmawialiśmy.
- Co się stało? - zapytała, kiedy drzwi za Bastkiem zamknęły się.
- Natko, czy dziś też przyszedł Joachim? - zapytał Ernest, ale inaczej niż zwykle. Jakoś tak smutno.
- Tak – odparła, siadając obok Ernesta na podłodze – Ale nic nie mówił. Znów tylko pokazywał do góry.
- Natko, ciężko mi to mówić, ale zaraz już mnie z wami nie będzie.
Popatrzyła na niego takim nierozumiejącym wzrokiem i pokiwała głową.
- Kiedy? - zapytała trzęsącymi się ustami.
- Za chwilę.
- Czemu nie powiedziałeś wcześniej? - wybuchnęła. Zacisnęła powieki, a spod cienkiej linii jej rzęs, wraz z tuszem i cieniem do powiek, popłynęły łzy.
- Nie chciałem cię martwić. Byłaś taka szczęśliwa – mówił spokojnie, ale głos też mu dygotał – A z resztą, czy to by coś dało, gdybym powiedział tydzień temu? Tylko byś się martwiła przez tydzień.
- Ale ty nie możesz zasnąć! Nie możesz! - przytuliła się do jego żeber i płakała. Bardzo głośno i rzewnie.
- Natko, cichutko, już – prosił. A ona przysunęła się do niego jak najbliżej mogła.
Nie wiedziałam co mam powiedzieć, Fuzja też nie.
- Kto będzie mi tłumaczył rozmowy z Joachimem, kto mi powie, jak długo gotować wodę?!– zanosiła się.
- Ja nie jestem niezastąpiony – uśmiechnął się blado – dasz sobie radę. Dacie radę.
- Ty jesteś NIEZASTĄPIONY – łkała dalej. Nie miała o co wytrzeć nosa, więc wciągała smarki z powrotem – Oni nie mogą mi ciebie zabrać, nie mogą! Ja marznę w nocy i potrzebuje ciepła!
- Już raz mnie nie było i sobie poradziłaś. A teraz masz Bastka.
- Nie chce Bastka, chcę ciebie!
Nagle odsunęła się kawałek i pociągnęła dłonią po jego grzbiecie.
- Ty stygniesz – zauważyła zrozpaczona – Ty się robisz zimny!
- Do zobaczenia Natko. Wrócę, obiecuję, że wrócę – mówił, a jego głos cichł coraz bardziej - Trzymaj się Fuzjo.
- Erneście – zacykała rzewnie – Zostań, zostań!
- Opiekuj się nimi Lulko. Liczę na ciebie.
Nie mogłam wydobyć z siebie słowa. Też płakałam.
- Będę – powiedziałam tylko.
- Erneście! - krzyknęła Natka.
Ale Ernest już nie słyszał. Nie mógł słyszeć.
Zostałyśmy same w pustym chłodniejącym pokoju, dziewczyna, budzik i gumka do włosów.
Tak się czułyśmy. Jak ktoś z miliona, jak beznadziejne martwe przedmioty.
A Ernest wisiał na ścianie, przy podłodze, bardziej biały niż zwykle i całkiem milczący.
- Erneście, przyjacielu – szeptała Natka – Co ja bez ciebie zrobię? My same nie damy rady. Erneście...
Ja leżałam na stole i cicho chlipałam, Natka leżała na podłodze i płakała na głos.
Tylko zegarkowe łzy Fuzji nie były podobne do płaczu.
- Przecież obiecał, że wróci, przecież on na pewno wróci, już niedługo – próbowałam pocieszyć, przemówić do rozumu, żeby mózg przestał wysyłać do oczu polecenie „płacz, nic innego nie możesz już zrobić”.
- Wiem Lulko – zaczęła Natka – Wróci. Ale każde pożegnanie boli. A najbardziej, kiedy żegnasz kogoś bliskiego.