Tej nocy mogliśmy porozmawiać na głos o Gulkach i Fleku. To był jeden z nielicznych momentów.
- Martwię się o Natkę – powiedział Ernest.
- A myślisz, że my się na martwimy? - zapytała Fuzja – też i to bardzo. Dzisiaj wzięła dwie Gulki. To i tak nie jest źle. Wczoraj musiała wziąć sześć. Cztery niebieskie, te najmocniejsze i dwie zielone, też mocne. Ona nie może jeść tego garściami. To jej nie pomoże.
- Przecież ona tego nie lubi tak samo jak my – stanęłam w obronie Natki – Gdyby mogła wywaliłaby to wszystko do śmieci. I już nigdy, przenigdy nie szła do apteki i nie prosiła o kilka płatków na raz.
- Wiemy, Lulko. Ale trzeba się tym jakoś zająć. Ty z nią jesteś cały czas. Co mówią lekarze?
- Lekarze nie mówią nic. Ona siedzi tam i opowiada im o wszystkim, siedzi tak i patrzy z nadzieją, że może tym razem, może teraz ktoś pomoże jej pokonać Fleka. Ale oni kiwają tylko głowami, biorą te swoje kolorowe bloczki i wypisują skierowanie do innego lekarza, dając złudną nadzieję, że może ktoś inny będzie mógł pomóc. I tak cały czas – od laryngologa do neurologa i chirurga, a potem do ortopedy i okulisty, bo to może od kości, od oczu, albo kto to wie jeszcze od czego. Oni nie wiedzą, nie oszukujmy się, nie wiedzą, co robić. Może nie dlatego, że nie mają doświadczenia, tylko...
- No właśnie – westchnął Ernest – tylko co? Nikt nie wie CO, a Natka cierpi. Przecież to niemożliwe, żeby Flek przychodził tak o sam z siebie, kiedy ma ochotę. To niedopuszczalne.
Nagle naszą rozmowę przerwał odgłos miarowego, przyspieszonego cykania.
- Fuzjo – powiedziałam łagodnie – nie płacz, proszę, nie płacz. Przecież wiesz, przecież wiemy, że wszystko będzie dobrze. Nie damy Natce zrobić nic złego.
Fuzja chlipała swoimi zegarkowymi łzami, lekko zaciągając się zegarkowym katarem.
- Nie będzie dobrze, Lulko – powiedziała w końcu – nie będzie. Flek już nas pokonał, nie wiemy, jak się go pozbyć. Żeby on tylko nie...
Ucięła i znów zakrztusiła się swoim płaczem.
Fuzja płakała często. Płakała, chociaż nie mogła. Każda łza to kolejny kawałek wyczerpanej baterii. Natka musiała je zmieniać prawie co dwa tygodnie. Nawet te super wytrzymałe, alkaliczne.
Fuzja była prezentem na osiemnaste urodziny od małej sześcioletniej kuzynki. To ona obudziła Natkę w dzień matury, to ona nie pozwoliła zaspać, kiedy po skończeniu szkoły średniej jechała pierwszy raz sama nad jezioro z Miłkiem i Uką.
- Fuzjo – przerwałam jej – nawet tak nie myśl. Może i przegraliśmy bitwę, ale wojna jeszcze trwa. Wykurzymy go gdzie pieprz rośnie – powiedziałam twardo, chociaż tak na prawdę też się martwiłam, też miałam wątpliwości. Ale nie mówiłam o nich na głos. Nie mówiłam, bo po co.
I tak minęła nam noc – na klikającym chlipaniu Fuzji, mądrych i pełnych sensu słowach Ernesta i moim udawaniu, że wszystko jest ładnie, pięknie, elegancko.